Podobnie jak większość publicznie dostępnych sieci i ten HOTSPOT nie jest szyfrowany: przeczytacie tu o wszystkim, czym aktualnie żyje kino, o sprawach aktualnych i tych z nieograniczonym okresem przydatności, szeroko komentowanych i niesprawiedliwie pomijanych, zjawiskach przecenionych i tych, których przecenić nie sposób. Na gorąco. W punkt.
***
Rosjanie powracają w roli czarnych charakterów. Można spierać się nawet o to, czy kiedykolwiek tak naprawdę zniknęli z zachodniej popkultury. W latach dziewięćdziesiątych nie opuszczają kina, tylko z komunistycznych funkcjonariuszy i władców konkurującego na równej stopie z Ameryką mocarstwa zmieniają się w gangsterów, zbirów terroryzujących podejrzane dzielnice Nowego Jorku czy Londynu. W tym samym czasie stają się też trzecią – po Włochach i Irlandczykach – nacją przedstawianą tak często w kontekście zorganizowanej przestępczości.
"Szpieg, który mnie kochał"
W czasach zimnej wojny stopień napięcia między Wschodem i Zachodem można było poznać między innymi po tym, jak w kinie hollywoodzkim przedstawiany był Związek Radziecki. W latach siedemdziesiątych, dekadzie Porozumień Helsińskich i traktatów rozbrojeniowych, James Bond w filmie
"Szpieg, który mnie kochał" (1977) wspólnie z radziecką agentką major Anją Amasową (
Barbara Bach), walczył przeciw demonicznemu multimilionerowi, dążącemu do wywołania nuklearnej zagłady. Gdy dekadę później
Ronald Reagan wskrzesił zimnowojenną retorykę i wyścig zbrojeń,
Sylvester Stallone jako Rocky Balboa spuszczał łomot radzieckiemu superbokserowi Drago, a jako John Rambo wspierał mudżahedinów w walce z proradzieckim reżimem. Gdy upadł mur berliński, Hollywood wydawało się tracić ważne dla wielu filmowych fabuł źródło zagrożenia i czarnych charakterów. Po 1991 roku, po rozpadzie Związku Radzieckiego, Rosja – jak wierzy większość – przestaje być źródłem zagrożenia, zmienia się w dość zacofane, regionalne mocarstwo, stojące przed wyzwaniem znalezienia sobie miejsca w globalnym porządku demokracji rynkowych.
Jak dziś widzimy, to poszukiwanie przyjmuje gwałtowne formy. Wspierani przez Moskwę separatyści prowadzą wojnę w Doniecku i Ługańsku, sama Rosja zaangażowana jest w ożywioną działalność szpiegowską w regionie, grozi krajom bałtyckim, a nawet Danii bronią atomową, we wszystkich możliwych mediach toczy wielokierunkową kampanię propagandy i dezinformacji. Nic więc dziwnego, że także w kinie Rosjanie powracają w roli czarnych charakterów, a Rosja – w roli źródła zagrożenia. I to nie tylko w ciągu ostatniego roku, proces ten trwa już jakiś czas: od Iriny Spalko (
Cate Blanchett) z ostatniej części
"Indiany Jonesa", przez
Daniela Olbrychskiego w roli demonicznego szpiega Orłowa w
"Salt" (2010), po Petrowa (
Lars Mikkelsen) w ostatnim sezonie
"House of Cards" – polityka jeszcze bardziej bezwzględnego niż Frank Underwood – kino i telewizja pełne są obrazów demonicznych Rosjan.
"Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki"
Gangsterzy i filantropii Można spierać się nawet o to, czy Rosjanie jako zagrożenie kiedykolwiek tak naprawdę zniknęli z zachodniej popkultury. W latach dziewięćdziesiątych nie opuszczają kina, tylko z komunistycznych funkcjonariuszy i władców konkurującego na równej stopie z Ameryką mocarstwa zmieniają się w gangsterów, zbirów terroryzujących podejrzane dzielnice Nowego Jorku czy Londynu. W tym samym czasie stają się też trzecią – po Włochach i Irlandczykach – nacją przedstawianą tak często w kontekście zorganizowanej przestępczości. Rosyjscy gangsterzy pojawiają się w
"Rodzinie Soprano" (Tony pierze za ich pomocą swoje pieniądze), w
"Świętych z Bostonu" (1999),
"Hazardzistach" (1998). W ich środowisku obsadzane są obrazy Jamesa Graya (
"Mała Odessa",
"Królowie nocy"), a nawet
Davida Cronenberga (rozgrywające się w rosyjskiej diasporze w Londynie
"Wschodnie obietnice"). Rosyjscy gangsterzy przedstawiani są przy tym jako o wiele bardziej bezwzględni, okrutni, nieokrzesani i pozbawieni zasad niż np. włoscy mafiosi. Ten stereotyp narasta przez całe dwie poprzednie dekady i trwa do dziś – można znaleźć go w niedawnych premierach kinowych z
"Bez litości" (2014) na czele. W
"Johnie Wicku" (2014) doczekał się on zresztą zręcznego pastiszu. Także w nowym serialu Netflixa,
"Daredevilu", to rosyjscy gangsterzy są tak bezwzględni i nieokrzesani, że rządzący podziemiem Nowego Jorku Wilson Fisk decyduje się ich pozbyć przy poparciu pracujących z nim przedstawicieli triady i yakuzy.
Ale w kinie lat dziewięćdziesiątych obok stereotypu Rosjanina-gangstera mamy także drugi obecny w popkulturze wzorzec. Rosjanina, który akceptuje konieczność modernizacji swojego kraju i zgodnie współpracuje z zachodnimi bohaterami. W "Bondach" z
Brosnanem w przygodach na obszarze poradzieckim agentowi 007 pomaga dawny kagiebeista przekształcony w szemranego biznesmena, Walentij Żukowski (
Robbie Coltrane); w
"Armageddonie" (1998) ziemię przed zderzeniem z niosącą planecie zagładę wielką asteroidą zgodnie ratują Amerykanie i rosyjski astronauta Lew Andropow (
Peter Stormare).
"Suma wszystkich strachów"
Najpełniej te nadzieje na nowe, rosyjsko-amerykańskie otwarcie artykułuje film
"Suma wszystkich strachów" (2002), adaptacja powieści
Toma Clancy’ego z cyklu o Jacku Ryanie, analityku CIA. Nowym prezydentem Rosji zostaje liberał Niemirow (
Ciaran Hinds). Obiecuje atomowe rozbrojenie. Jednak w Baltimore dochodzi do ataku atomowego, za którym, jak wszystko wskazuje, stoją właśnie Rosjanie. Ryan (
Ben Affleck) wierzy jednak w Niemirowa, udaje się mu się udowodnić, że za zamachem stoi tajna faszystowska organizacja dowodzona przez austriackiego miliardera. Groźba wojny między Stanami a Rosją zostaje odsunięta, film kończy się obietnicą nowego otwarcia i nowej współpracy.
Powrót zimnej wojny? Filmowa
"Suma…" jest dzieckiem ery Jelcyna i pierwszych lat prezydentury Putina, gdy nadzieje na pokojową współpracę z Rosją wydawały się realistyczne. Zmienia się to wszystko w latach 2003-2005, gdy sam Putin zmienia swoją doktrynę polityki zagranicznej i zaczyna przyjmować coraz bardziej konfrontacyjną postawę wobec Zachodu.
Jak reaguje na to popkultura, najlepiej pokazuje kontrast, jaki dzieli
"Sumę…" od niedawnego filmu o Ryanie, Jack Ryan:
"Teoria chaosu" (2014). Tu Rosja jest wyłącznie źródłem tytułowego chaosu i zagrożenia. Rosyjski miliarder powiązany z tajnymi służbami, Wiktor Czerewin, planuje spisek, mający rzucić na kolana amerykańską gospodarkę. Wśród Rosjan nie ma nikogo na wzór Niemirowa, z kim Ryan i Amerykanie mogliby wspólnie pracować. Wraca logika zimnej wojny.
"House of Cards"
Widać ją także w trzecim sezonie
"House of Cards". Mimo tego że Frank Underwood w końcu dochodzi do porozumienia z Petrowem. Próżno jednak szukać w nim optymizmu z Sumy… Jest to porozumienie dwóch drapieżników, którzy – gdy rozpoznają, że żaden nie jest w stanie zniszczyć do końca drugiego – z bólem decydują się na wypracowanie jakiegoś modus vivendi. Frank zapłaci za niego cenę, która może skończyć się dla niego politycznym bankructwem.
Amerykanie na dzikich polach W filmowych obrazach Rosji widoczne są jeszcze dwie ważne figury: uśpionego głęboko w strukturach amerykańskiego społeczeństwa radzieckiego lub rosyjskiego agenta oraz Rosji jako współczesnych dzikich pól, gdzie rzucony w środek sytuacji zagrożenia bohater musi siłą wyrąbać sobie drogę przez chaos.
W
"Teorii chaosu" okazuje się, że Czerewin ukrył w Stanach swojego syna jako uśpionego agenta. Chłopak wydaje się normalnym Amerykaninem, tylko zamiast do ewangelickiego zboru chodzi w niedzielę do cerkwi. Gdy jednak ojciec daje mu sygnał, syn gotów jest do wykonania śmiertelnego uderzania wobec swojej przybranej ojczyzny. Ten sam motyw pojawia się w
"Salt", gdzie
Angelina Jolie gra agentkę głęboko zakonspirowaną w strukturach CIA. Eksploruje go też telewizja. Najbardziej znanym przypadkiem jest serial
"Zawód: Amerykanin" – historia dwóch radzieckich agentów, którzy żyją pod przykrywką jako amerykańska para z klasy średniej na przedmieściach Waszyngtonu w latach osiemdziesiątych. Po godzinach wykradają rządowe i przemysłowe sekrety, werbują agentów i dokonują egzekucji na wrogach czerwonej ojczyzny. Starają się też utrzymać swoje małżeństwo i nie dać się złapać FBI, węszącemu wokół działalności Sowietów na amerykańskim podwórku. Serial doczekał się już słabszych naśladownictw, jak startujący w tym roku z pierwszym sezonem
"Allegiance".
Obraz Rosji jako dzikich pól najwyraźniej obecny jest w ostatniej części
"Szklanej pułapki" (2013). Rosja jest państwem w zasadzie upadłym, gdzie CIA porywa ściśle strzeżonych więźniów z sądu, nie działają podstawowe instytucje, a po stolicy można urządzać pościgi i strzelaniny jak w środku otwartej wojny. Komarow (
Sebastian Koch), który na początku wydaje się liberalnym dysydentem, okazuje się złowieszczym mózgiem całej intrygi. Rosji ani żadnym Rosjanom ufać nie można – to jedyny wniosek, jaki można wysnuć z filmu. W ostatniej
"Szklanej pułapce" seria zatacza przy tym ciekawe koło. Wraca do zimnowojennej retoryki i estetyki reagonowskiego kina lat osiemdziesiątych, które pierwsza
"Szklana pułapka" (1988) ciekawie przełamywała. Po pierwsze przez dystans i humor (którego brakuje wyraźnie w piątej części), po drugie przez to, że terroryści okazywali się tu koniec końców nie wojownikami zimnej wojny, tylko współczesnymi rycerzami-rozbójnikami, którym nie chodzi o nic poza pieniędzmi.
Inny obraz Rosji jako "dzikich pól" pojawia się w wyprodukowanym przez
Ridleya Scotta, wkrótce wchodzącym na polskie ekrany filmie
"System". Ta historia seryjnego mordercy chłopców osadzona w Rosji ostatnich lat stalinizmu, z szalejącą policją polityczną w tle, tworzy mroczny obraz radzieckiej Rosji jako kraju kłamstwa, strachu i przemocy. Swoisty "stalinowski gotyk". Ten mroczny obraz rosyjskiej rzeczywistości przełamany jednak zostaje przez "przemianę bohatera", oficera bezpieki Demidowa (
Tom Hardy).
Kinowa dystrybucja filmu została jednak wstrzymana w Rosji przez ministerstwo kultury. Jego eksperci uznali, że przedstawia on zakłamany obraz historii i że "nie godzi się" go pokazywać w okrągłą, było nie było, rocznicę "zwycięstwa nad faszyzmem". Nie jest to pierwsza próba ręcznego sterowania kinem w Rosji przez resort Władmira Mendinskiego. Ministra interesuje głównie kino historyczne, jego ministerstwo wydało niedawno okólnik z listą polecanych filmowcom tematów (wśród nich "historia rosyjskiego Krymu"). Kino w Rosji, tak jak wszystkie inne produkty kultury, ma bowiem w myśl funkcjonariuszy reżimu Putina przedstawiać wizję rosyjskiej historii jako "historii bez sprzeczności". Gdzie zgodnie obok siebie stoją Ruryk i Stalin, Romanowowie i Lenin, Borys Godunow i Michaił Gorbaczow. Wszystkie traumatyczne wydarzenia, ciągle wywołujące kontrowersje, mają być przemilczane.
"System", pokazujący nie tylko stalinowski terror, ale także czyniący aluzje do wielkiego głodu na Ukrainie w latach trzydziestych (wywołanego przez obłędną politykę przymusowej kolektywizacji rolnictwa wdrażaną przez Stalina) w oczywisty sposób w tej koncepcji się nie mieści. Kwestia wielkiego głodu jest dziś w dodatku gorącym politycznym tematem. Po 1991 roku stała się ona jedną z najważniejszych figur narodowej narracji wolnej Ukrainy. W niektórych opowieściach wielki głód przedstawiany był wręcz jako wymierzone w naród ukraiński, kierowane przez Moskwę ludobójstwo. Tymczasem polityka historyczna Rosji robiła wszystko, by zminimalizować skalę tych tragicznych wydarzeń i nie dopuścić do uznania ich przez światową opinię publiczną za efekt świadomej, ludobójczej polityki.
"System"
Wrogowie czy widzowie? W czasie zimnej wojny w teorii wojskowości i stosunków międzynarodowych upowszechniło się pojęcie "wojen zastępczych" (
proxy wars). Wielkie mocarstwa, zamiast ścierać się bezpośrednio, finansowały starcia swoich sojuszników daleko od swoich granic. Najlepszym przykładem była wojna w Indochinach.
Czy dziś Rosjanie nie są dla amerykańskiej popkultury trochę takim "zastępczym wrogiem"? Czy mówiąc o głębokiej infiltracji amerykańskiego społeczeństwa przez Sowietów, obrazy takie jak
"Zawód: Amerykanin" czy
"Salt", nie wyrażają lęków przed jak najbardziej współczesnym terrorystą, zdolnym zakumulować się głęboko w amerykańskim społeczeństwie?
"Zawód: Amerykanin" obsługuje koniec końców te same lęki co
"Homeland".
W jednym z odcinków tego ostatniego serialu, dwóch wysoko postawionych funkcjonariuszy CIA, Saul Berenson (
Mandy Patinkin) i Dar Adal (
F. Murray Abraham) wspomina zimną wojnę:
– Brakuje mi zimnej wojny – mówi Dar.
– Czego? Groźby nuklearnej zagłady?!
– Nie, reguł.
Wojna z terrorem po 11 września reguł bowiem nie ma. Być może wszystkie obrazy rosyjskiego zagrożenia odwołują się do nostalgii za czasami, gdy świat był o wiele prostszy, przeciwnik jasno zdefiniowany, związany z państwem, dający się bez problemu wskazać na mapie, posiadający swoje interesy, z którymi można było negocjować na jakimś elementarnym poziomie racjonalności. Dziś nie ma już takiego przeciwnika, zagrożenia mają o wiele bardziej chaotyczną naturę. Jak słusznie o
"Teorii chaosu" pisał w "New York Times" Steve Kurtz, problem z tym filmem polega na tym, że choć mówi o rzeczywistym problemie (katastrofa finansowa), to wskazuje nie tych winnych, których powinien. Do tego, by doprowadzić amerykańską gospodarkę na skraj przepaści w 2008 roku, wystarczyła niefrasobliwość amerykańskich bankierów, nie trzeba było żadnego rosyjskiego spisku.
"Jack Ryan: Teoria chaosu"
Czy biorąc pod uwagę te nostalgiczne potrzeby i rosnący faktyczny konflikt Zachodu z Rosją, będziemy w najbliższych latach obserwować zalew rosyjskich czarnych charakterów? Niekoniecznie. Rosjanie są bowiem nie tylko ulubionymi oprychami Hollywood, ale także ważnymi widzami amerykańskiej produkcji. Jak w ciekawym tekście napisanym dla "Calvert Journal" pokazuje Michael Idov (artykuł można przeczytać
TUTAJ), Rosja jest dziś drugim po Chinach zagranicznym rynkiem (pod względem wpływów z biletów) dla Hollywood. A to wpływy z dystrybucji światowej są dla studiów coraz ważniejsze. Ich udział w zyskach wytwórni wzrósł z 20% w latach osiemdziesiątych do 70% dziś. Dlatego amerykańskie studia nie tylko organizują uroczyste premiery w Moskwie, ale myślą o filmach także pod kątem rynku rosyjskiego, zatrudniając np. rosyjskich aktorów. Stąd pewnie
Swietłana Chodczenkowa w
"Wolverinie" (2013) czy
Daniła Kozłowski w
"Akademii wampirów" (2014). Oczywiście, obecny kryzys w Rosji osłabi wpływy kiniarzy. Ale jeśli logika konfliktu z Zachodem nie doprowadzi do wprowadzenia kwot dla zachodnich filmów (czy do zakazu ich rozpowszechniania), Rosja będzie dla Hollywood kluczowym rynkiem. W negocjacjach między potrzebami tego rynku a nostalgią amerykańskiej publiczności za znanym wrogiem nowy wizerunek filmowego Rosjanina wykuwał się będzie w najbliższych latach.