Dla mnie ten film to trochę głos pokolenia urodzonego w latach 70. spędzającego dzieciństwo wśród Hippisów, później zafascynowanego ruchami Punk i Gotic, tworzącego ruch LGBT, wreszcie zadurzonego w łatwo dostępnych narkotykach. Dla mnie jako młodego człowieka urodzonego w latach 90. podejście do życia bohaterów filmu jest nie do przyjęcia. Nie mam pretensji do całego świata, wiem że rządzi w nim pieniądz i koneksje, wiem skąd bierze się AIDS i czym skutkują narkotyki i niekontrolowany seks, wiem też że nie każdy może być artystą, a do tworzenia sztuki nie wystarczy stara kamera czy nawet dobry vocal Po prostu akceptuje świat takim jaki jest, nie wierząc w naiwny bunt, polegający tylko na burzeniu ustalonego porządku, zamiast budowaniu nowego. Całego świata nie zmienimy, możemy natomiast zmieniać samych siebie, dążąc do bycia coraz lepszymi, a myślę że dzięki temu i świat przy okazji będzie stawał się coraz lepszy.
P.S. Biorę się do oglądania drugiego aktu, może jeszcze film mnie zaskoczy...
No i było trochę lepiej, ale tylko trochę. Bohaterowie poniekąd zrozumieli swoje błędy, ale jednak nie na tyle by zmienić swoje życie.
Widocznie nie rozumiesz musicalu Rent i jego założeń. Film odbywa się w latach 90, więc nie masz pojęcia jak w USA AIDS miało role w społeczeństwie i nie rozumiesz społeczności Nowego Yorku.